W miasteczku/, którego imienia nie powiem byłam w dniu 4 lipca 2010 naocznym świadkiem instytucjonalnego pomiaru poziomu ciemnoty i kołtuństwa. Przez kilkanaście godzin mieszczanie i wieśniacy wypełniali poufne ankiety dokonując ważnych dla nauki o społeczeństwie ustaleń. Badanie przebiegło znacznie szybciej i kosztowało o niebo mniej niż, gdyby zostało wykonane przez gromadę dyplomowanych psychologów i socjologów. Ujawnione w środku nocy wyniki mogłyby wprawić w zdumienie przypadkowych obserwatorów, ale nie mnie tkwiącego tu cierniem i uwierającego samozadowolenie tubylców. Mimo szczególnie sprzyjającej pozycji dla niezależnego obserwatora nie udało mi się nawet pół trafnie przewidzieć i określić skali kretyństwa, o którym po 10 kwietnia wiadomo było, że rośnie niczym plama ropy w Zatoce Meksykańskiej. Mieszkańcom tej mieściny żyje się na ogół dostatnio dzięki jednemu pociągnięciu pióra pewnego komunistycznego premiera podpisującego Uchwałę Rady Ministrów o budowie największego w kraju kompleksu górniczo-energetycznego. No cóż, gdyby nie podpis tego człowieka, zamordowanego później wraz z żoną we własnym domu, autochtoni zapewne żyliby sobie w błogim spokoju na garnuszku opieki społecznej, uzupełniając menu w jadłodajni brata Alberta. A tak za sprawą pro moskiewskiej ręki spadła na nich manna z nieba pod postacią największej inwestycji Drugiej Polski. Wyrwana z drętwoty okoliczna ludność natychmiast porzuciła kiszenie ogórków i ruszyła tłumnie na gigantyczny plac budowy czerpać legalnie i po lewo korzyści, o jakich dotąd im się nie śniło. W ciągu zaledwie jednego pokolenia ta zapyziała przez wieki okolica przeszła gruntowną modernizację zmieniając skóry chudych łyków i kmieci na wypasione powłoki beneficjentów eksploatacji podziemnych bogactw z okresu karbonu, przetworzonych na osobisty dobrobyt. Nie sposób nie zauważyć, że tubylcy przenieśli się z mizernych, wilgotnych i zagrzybionych domostw do szklanych domów wymyślonych niegdyś przez Żeromskiego, no z wyjątkiem nieudaczników zepchniętych do skansenu i rezydujących przed sklepami sprzedającymi alkohol. Miarą prestiżu stało się tu i teraz posiadanie zbyt obszernych, zapchanych gadżetami domów i drogich samochodów. Niestety ten materialnie wzbogacony światek, mentalnie ciągle stoi tam gdzie wtedy stało ZOMO. Tak to już jest, że w ciągu jednego dnia można człowieka wzbogacić, ale przekształcić kołtuna na inteligenta nie da się nawet przez dwa pokolenia. Kołtuństwo, bowiem ma to do siebie, że nie daje się wykarczować nawet najbardziej światłym autorytetom a odrasta szybciej niż chwasty na polu. Mało pomocny w tej sprawie jest system powszechnego nauczania, bo kołtun zniewalając umysł człowieka czyni go zupełnie niepodatnym na sugestie ze sfery pozytywnego myślenia, rozbijając się doszczętnie o syndrom zakutej pały. Kołtun zyskując osiemdziesięcioprocentowe poparcie wyborcze przerasta i podporządkowuje sobie wszelkie struktury władzy. Ma się dobrze w stolicy, ale im dalej i głębiej w prowincję, tym bardziej potężnieje. Staje się butny i hardy. W miasteczku, którego imienia nie powiem kołtun jakiś czas temu obsadził swego człowieka w fotelu burmistrza.
W miasteczku/, którego imienia nie powiem byłam w dniu 4 lipca 2010 naocznym świadkiem instytucjonalnego pomiaru poziomu ciemnoty i kołtuństwa. Przez kilkanaście godzin mieszczanie i wieśniacy wypełniali poufne ankiety dokonując ważnych dla nauki o społeczeństwie ustaleń. Badanie przebiegło znacznie szybciej i kosztowało o niebo mniej niż, gdyby zostało wykonane przez gromadę dyplomowanych psychologów i socjologów. Ujawnione w środku nocy wyniki mogłyby wprawić w zdumienie przypadkowych obserwatorów, ale nie mnie tkwiącego tu cierniem i uwierającego samozadowolenie tubylców. Mimo szczególnie sprzyjającej pozycji dla niezależnego obserwatora nie udało mi się nawet pół trafnie przewidzieć i określić skali kretyństwa, o którym po 10 kwietnia wiadomo było, że rośnie niczym plama ropy w Zatoce Meksykańskiej. Mieszkańcom tej mieściny żyje się na ogół dostatnio dzięki jednemu pociągnięciu pióra pewnego komunistycznego premiera podpisującego Uchwałę Rady Ministrów o budowie największego w kraju kompleksu górniczo-energetycznego. No cóż, gdyby nie podpis tego człowieka, zamordowanego później wraz z żoną we własnym domu, autochtoni zapewne żyliby sobie w błogim spokoju na garnuszku opieki społecznej, uzupełniając menu w jadłodajni brata Alberta. A tak za sprawą pro moskiewskiej ręki spadła na nich manna z nieba pod postacią największej inwestycji Drugiej Polski. Wyrwana z drętwoty okoliczna ludność natychmiast porzuciła kiszenie ogórków i ruszyła tłumnie na gigantyczny plac budowy czerpać legalnie i po lewo korzyści, o jakich dotąd im się nie śniło. W ciągu zaledwie jednego pokolenia ta zapyziała przez wieki okolica przeszła gruntowną modernizację zmieniając skóry chudych łyków i kmieci na wypasione powłoki beneficjentów eksploatacji podziemnych bogactw z okresu karbonu, przetworzonych na osobisty dobrobyt. Nie sposób nie zauważyć, że tubylcy przenieśli się z mizernych, wilgotnych i zagrzybionych domostw do szklanych domów wymyślonych niegdyś przez Żeromskiego, no z wyjątkiem nieudaczników zepchniętych do skansenu i rezydujących przed sklepami sprzedającymi alkohol. Miarą prestiżu stało się tu i teraz posiadanie zbyt obszernych, zapchanych gadżetami domów i drogich samochodów. Niestety ten materialnie wzbogacony światek, mentalnie ciągle stoi tam gdzie wtedy stało ZOMO. Tak to już jest, że w ciągu jednego dnia można człowieka wzbogacić, ale przekształcić kołtuna na inteligenta nie da się nawet przez dwa pokolenia. Kołtuństwo, bowiem ma to do siebie, że nie daje się wykarczować nawet najbardziej światłym autorytetom a odrasta szybciej niż chwasty na polu. Mało pomocny w tej sprawie jest system powszechnego nauczania, bo kołtun zniewalając umysł człowieka czyni go zupełnie niepodatnym na sugestie ze sfery pozytywnego myślenia, rozbijając się doszczętnie o syndrom zakutej pały. Kołtun zyskując osiemdziesięcioprocentowe poparcie wyborcze przerasta i podporządkowuje sobie wszelkie struktury władzy. Ma się dobrze w stolicy, ale im dalej i głębiej w prowincję, tym bardziej potężnieje. Staje się butny i hardy. W miasteczku, którego imienia nie powiem kołtun jakiś czas temu obsadził swego człowieka w fotelu burmistrza.